odcinek 241

Jakby nie patrzeć, od kilku już lat jesteśmy przyzwyczajeni, że naszych dobrych znajomych, czyli Franka Baczko, obecnie szczęśliwego emeryta, strasznego posterunkowego Kuciaka vel Śliwę i młodego biznesmana Rudego spotykamy w wytwornym barze „Siwucha”, miejscu spotkań szanowanych obywateli ze sfer zbliżonych do mieszczneńskiego targowiska. Tym razem spotkała nas spora niespodzianka. Na tafli miejskiego jeziorka, tak ulubionego i dopieszczanego przez władze miasteczka, przyczółka prawdziwej Europy, krzątało się raźnie kilkanaście osób. Mogli sobie na to spokojnie pozwolić, gdyż lód osiągnął grubość już prawie pół metra, z szansami na dalszy dynamiczny rozwój, a bliskość kilku nadbrzeżnych pubów pozwalała na szybkie uzupełnianie strat energii wynikających nie tyle z ciężkiego wysiłku, ile z panującej temperatury.

- Cholera, termometr jakby moją emeryturę pokazywał. Rtęć ciągle spada, chociaż w telewizji zapewniają, że lada moment wzrośnie! – różowy na twarzy Franek Baczko nie tracił dobrego humoru i truchcikiem biegał, pchając przed sobą sporą szuflę. On i jeszcze parę osób oczyszczało część jeziora z grubej warstwy śniegu, ubijało śnieżne bandy, rozstawiało na pobliskim brzegu ławeczki, na których mogli przebrać się i odpocząć zmęczeni łyżwiarze.

Wspólnie z innymi szeroką szuflą obracał raźnie straszny posterunkowy Kuciak, tym razem wyjątkowo nie w służbowym uniformie, lecz w historycznej już kufajce i nie mniej wiekowej „uszance” na głowie.

- Co jest, panie posterunkowy, ja to z emeryckich nudów i żeby gębę do ludzi otworzyć się tutaj wybrałem, ale pan? W czynie społecznym czy co? – zdziwił się Franek, oklepując śnieżny wał.

- Daj pan spokój tym czynom, takie znów złe to nie było. Głupio to czasem wyglądało, ale parę rozsądnych rzeczy się udało zrobić. Ale teraz patrz pan! – wskazał na brzeg, gdzie dwie na oko dziesięciolatki pilnie przecierały szmatką z lekka przykurzone ławeczki. – To są moje czyny! – z dumą zadarł brodę – wnuczki – bliźniaczki! Nic, tylko od świąt mi głowę suszą lodowiskiem, bo im ojciec pod choinkę łyżwy zafundował. Jak się w szkole dowiedziały, że na jeziorze będzie można na łyżwach pojeździć to już nie miałem szans. Zaraz po robocie z domu mnie wyciągnęły i szufluję!

- Eee tam, trochę ruchu nikomu nie zaszkodzi. Młode lata się przypominają jak na przykręcanych łyżwach w hokeja tu się grało! Tylko szorstki cholera ten lód – Franek szurnął nogą - śnieg wmarznięty…

- Nie ma sprawy, zobacz pan kto węże taszczy! – wskazał posterunkowy.

- No nie, świat się wali, własnym oczom nie wierzę! Rudy!? – w grupce kilku umundurowanych strażaków rozwijających węże od najbliższego hydrantu wyróżniała się barczysta postać Rudego.

- Co jest Rudy, na ochotnika do straży się zapisałeś, zawód na zimę zmieniasz? – Baczko radośnie uścisnął dłoń młodego biznesmana branży lizakowej.

- Daj pan spokój, panie Franku, zastój teraz w interesie przez te mrozy, lizaki nie idą – zmarkotniał Rudy – no to… - rozłożył ręce i zabrał się za przerzucanie węża ponad śnieżnym wałem.

- On tak z własnej woli? Za darmo? – nie mógł się nadziwić Franek – Niemożliwe… Rudy, ale jakby nie Rudy…

- Ha! Z własnej woli… - uśmiechnął się Kuciak – Chociaż chyba z własnej… - wskazał na brzeg, gdzie jego wnuczki i jeszcze kilkoro dzieci otaczało młodą blondynkę w sportowej kurtce.

- Masz pan własną wolę Rudego, wychowawczyni klasy moich wnuczek. Ferie w mieście!

- Aaaa! Takie buty! Znaczy się Rudy wsiąkł na dobre! – pokręcił głową Franek.

- No to wychodzi na to, że tylko pan panie Franku tak naprawdę w czynie społecznym tu zapieprza! – odwzajemnił złośliwość Kuciak.

- Eee… też chyba niezupełnie… - odsunęli się na bok, gdyż z prądownicy trysnął szerokim wachlarzem strumień wody szybko tworzącej śliską, lśniącą taflę – Za dużo ostatnio starych znajomych na drzewach wisi. A mnie się jeszcze nie spieszy – Franek przymrużył oko.

- Gdzie, kto? Na jakich drzewach? – nie załapał Kuciak.

- Tutaj, niedaleko, tradycja tak się zrobiła, że klepsydry na drzewach wieszają, chociaż tuż obok tablica ogłoszeń jak byk stoi. A znajomych tam… Lepiej już nie myśleć! – zasmucił się Franek.

- A, o to chodzi! Faktycznie te drzewa tak z lekka makabrycznie wyglądają. Trudno, taki już los, tyle że kopidoły na jakąś porządną tablicę mogliby się zdobyć. To przecież nawet wykroczenie… - obudziła się w strasznym posterunkowym uśpiona na chwilę służbistość.

- No i daj panie Franku spokój z takimi tam porównaniami, zdrowy z pana chłop!

- Zdrowy do czasu… Trochę ruchu na świeżym mroźnym powietrzu nie zaszkodzi, nie Rudy? – młody akurat skończył swoją zmianę przy wężu i gestem chwalił się komuś na brzegu jak piękny połysk uzyskała świeża tafla lodowiska.

- Jasne, panie Franku! – przyznał z rzadko spotykanym entuzjazmem.

- No to może panowie teraz na małe jasne? Grzane rzecz jasna? – zaproponował Baczko.

- Wybacz pan, panie Franku, ale wnuczki… Do domu muszę odprowadzić – sumitował się Kuciak.

- Ja też… - zaczął Rudy.

- Wiem, wiem, też do domu… - roześmiał się Franek, wskazując wzrokiem blondynkę przytupującą z pewnym takim zniecierpliwieniem.

Marek Długosz