W okolicy Rum ponownie dały znać o sobie wilki. Hodowca owiec z tej wsi może mówić o prawdziwym pechu: jego stado po raz drugi w ciągu niespełna roku zostało zaatakowane przez dzikie drapieżniki. Rolnik czuje się bezradny wobec wilków, bo nie stać go na lepsze zabezpieczenie dobytku, a o odstrzale chronionych zwierząt nie ma mowy.

Wilcze manewry

DRUGI ATAK

Gospodarstwo Mieczysława Glota znajduje się na kolonii Rum. Właściciel hoduje owce, obecnie posiada ich około 50 sztuk. Rankiem, 1 sierpnia gospodarz zauważył, że na pastwisku położonym tuż obok zabudowań gospodarczych leży dziewięć martwych zwierząt. Wszystkie zginęły w ten sam sposób - miały podgryzione gardła i zmiażdżone krtanie. Dwie sztuki odniosły tak poważne rany, że trzeba było je dobić. Mieczysław Glot nie ma wątpliwości, że owce padły ofiarą wilków. Dodaje, że nie jest to pierwszy tego typu przypadek w jego gospodarstwie. Poprzednia wizyta drapieżników miała miejsce we wrześniu ubiegłego roku. Wówczas hodowca również stracił kilka owiec.

WIELKIE ŁAPY I PODGRYZIONE GARDŁA

O tym, że spustoszenia na pastwisku nie dokonały zdziczałe, wałęsające się po okolicy psy, świadczy, zdaniem gospodarza, sposób zabijania zwierząt oraz pozostawione na kretowiskach

ślady. Wszystkie skrupulatnie zabezpieczył folią. Na miękkiej ziemi wyraźnie widać odciski dużych, kilkunastocentymetrowej średnicy łap oraz sporo mniejszych.

- To była wadera z młodymi, które przyuczała do zabijania - twierdzi Mieczysław Glot, który oprócz hodowli od wielu lat zajmuje się również myślistwem. Podobnego zdania jest Wiesław Danowski, lekarz weterynarii z Dźwierzut, który oglądał martwe owce.

- Ukąszenia w okolicach gardła są typowe dla wilków. Poza tym padło aż dziewięć sztuk, a tego nie mógł zrobić zwykły pies - uważa Danowski.

ŻERDZIE NIE WYSTARCZĄ

Pogryzione owce badała komisja złożona z przedstawicieli gminy i lekarzy weterynarii. Sporządzony na miejscu protokół posłuży jako podstawa do ubiegania się przez gospodarza o odszkodowanie wypłacane przez Urząd Wojewódzki. Mieczysław Glot szacuje straty na około 2 tys. złotych. Czy wobec powtarzających się kłopotów z drapieżnikami nie zamierza lepiej ogrodzić pastwiska?

- Na takie zabezpiecznie po prostu mnie nie stać - rozkłada ręce hodowca. Wyjaśnia, że aby w pełni uchronić owce przed wilkami musiałby zbudować płot wkopany w ziemię na głębokość 1,5 metra i na dwa metry wysoki, a całość trzymać pod napięciem. Obecnie pastwisko otacza niskie ogrodzenie z żerdzi - żadna przeszkoda nie tylko dla wilka, ale również dla średniego psa.

BEZ SZANS NA ODSTRZAŁ

Mieczysław Glot wobec wilków czuje się bezradny. Fakt, że są one pod ścisłą ochroną uważa za zmorę hodowców.

- Państwo objęło wilka ochroną, ale jednocześnie robi wszystko, żeby uniknąć płacenia za powodowane przez niego straty - narzeka Glot.

Na Mazurach nie ma raczej szans na odstrzał drapieżników. Zgodę na to musi wydać minister ochrony środowiska.

- Procedura jest bardzo skomplikowana. Nawet w Bieszczadach, gdzie wilki powodują ogromne straty u hodowców owiec, niesłychanie trudno uzyskać pozwolenie na odstrzał - tłumaczy Marek Dzieżyk z nadleśnictwa Korpele. Z szacunków leśników wynika, że w okolicach Rum regularnie pojawia się tylko jeden wilk.

- W sumie na naszym terenie zinwentaryzowanych mamy ich pięć. Żyją nieopodal Marksewa, Sawicy i Jęcznika. Tam widziano ślady. Jak na jedno nadleśnictwo to całkiem sporo - mówi Marek Dzieżyk.

Wojciech Kułakowski