Jeszcze niedawno hodowcy z północnych terenów gminy Dźwierzuty skarżyli się na straty, jakie w ich stadach powodują wilki. Teraz w okolicy Sąpłat znowu ginie bydło. Sprawcami nie są jednak dzikie drapieżniki, ale pozbawione należytej opieki psy.

Masakra na pastwisku

POGRYZIONA JAŁÓWKA

Dariusz Lorenz mieszka na kolonii Sąpłat, kilka kilometrów od wsi. Hoduje krowy. Jego stado liczy około 90 sztuk. Oprócz tego prowadzi gospodarstwo agroturystyczne. Znajdujące się na jego ziemi rozległe pastwiska i pełne ryb stawy stanowią nie lada gratkę dla spragnionych wypoczynku na łonie przyrody turystów. Jednak od pewnego czasu nad obydwiema formami aktywności rolnika z Sąpłat zawisło niebezpieczeństwo, wobec którego, jak twierdzi, czuje się całkowicie bezradny. Są nim psy. W ubiegłym roku zagryzły w okolicy owcę, barana, dwie kozy i dwa cielaki. W ostatnich dniach znowu atakowały bydło. Tym razem ich ofiarami padały sztuki ze stada Dariusza Lorenza.

- Pierwszy przypadek zdarzył się pod koniec kwietnia. Sąsiedzi zawiadomili mnie, że psy atakują moje cielaki. W ostatniej chwili zdążyłem je odgonić - opowiada Lorenz.

Kilka dni później z interwencją już nie zdążył. Czworonogi dotkliwie pogryzły jałówkę. Zwierzęcia nie udało się uratować. Badający je lekarz weterynarii stwierdził m.in. „rany szarpane z dużymi ubytkami tkanek na obu udach, rany szarpane tkanki wymienia, wygryzienie powierzchni nosa z ubytkiem przewodów nosowych, poszarpaną żuchwę”. Rodzaj zadanych ran nie pozostawiał wątpliwości, że jałówka padła ofiarą zwykłych psów, nie zaś wilków, z którymi w ubiegłym roku problemy mieli rolnicy z pobliskich Rum.

SZCZELNE OGRODZENIE, OTWARTA BRAMA

Zdaniem Dariusza Lorenza popłoch w stadach okolicznych rolników sieje sfora psów mieszkającej w pobliżu Czesławy L. Dowodem na to są wyroki sądowe, na mocy których właścicielka zwierząt musiała zrekompensować straty poniesione przez hodowców oraz płacone przez nią mandaty.

W obejściu Czesławy L. żyje kilkanaście psów. Na pierwszy rzut oka trudno je policzyć. Sama właścicielka utrzymuje, że ma ich trzynaście. Nie wyglądają na szczególnie groźne: wszystkie to średniego wzrostu, łaciate mieszańce. Całe gospodarstwo otoczone jest siatką. - Dobrze ich pilnuję, to niemożliwe, żeby biegały po polach. Nigdy nie przedostają się przez ogrodzenie - zapewnia właścicielka gospodarstwa. Jednak podczas rozmowy z nią „Kurek” był świadkiem, jak dwa psy bez trudu sforsowały bramę i wyszły poza teren gospodarstwa. W szczelność ogrodzenia wątpi Dariusz Lorenz. Jego zdaniem metrowej wysokości siatka to żadna przeszkoda dla psa. Hodowca domyśla się, że czworonogi sąsiadki wychodzą w pole przez niedomknięte drzwi stodoły, gdzie zazwyczaj nocują. - Na tę panią nie ma siły. Nie pomagają rozmowy. Nic nie dały nawet mandaty ani rekompensaty, które musiała zapłacić - narzeka Lorenz.

Czesława L. zaprzecza, jakoby bydło zagryzały jej psy. Mandaty przyjęła, jak twierdzi, tylko dlatego, że nie wiedziała, że można ich nie przyjąć. Według badającej sprawę policji obejście jest szczelnie ogrodzone. - Zdarza się jednak często, że właściciele nie domykają furtki albo drzwi stodoły i psy bez trudu wychodzą - relacjonuje komisarz Ewa Żyra, rzecznik KPP w Szczytnie. Dodaje, że zwierzęta znajdują się w dobrym stanie i nie chodzą głodne.

WŚCIEKLIZNY NIE MA

Ponieważ psy Czesławy L. wiodą właściwie półdziki tryb życia, Dariusza Lorenza i jego sąsiadów niepokoi to, czy nie mogą zarazić się wścieklizną.

- Zdarzyło się już raz, że zagryzły sarnę. Ryzyko jest spore - uważa Lorenz. Tymczasem do tej pory z kilkunastu psów, tylko trzy miały zaświadczenie o szczepieniu przeciwko wściekliźnie. Po zdarzeniu z jałówką, lekarz weterynarii z Biskupca przebadał i zaszczepił wszystkie czworonogi Czesławy L.

- Na naszym terenie nie ma wścieklizny. Psy są zdrowe. Na tym kończy się rola inspekcji weterynaryjnej - mówi Jerzy Piekarz powiatowy lekarz weterynarii. Zwraca jednocześnie uwagę, że organem właściwym do rozwiązywania problemu bezpańskich i wałęsających się zwierząt jest gmina. Tymczasem Ewa Koniuta, inspektor ds. ochrony środowiska w urzędzie gminy w Dźwierzutach uważa, że samorząd w podobnych sprawach jest właściwie bezradny.

- To nie są psy bezpańskie. Nie stwierdzono również przypadków maltretowania, nie możemy więc odebrać ich właścicielowi - tłumaczy inspektor. Sprawa z Sąpłat, choć szczególnie drastyczna, nie jest niestety jedynym przypadkiem niefrasobliwego podejścia ludzi do zwierząt. Najgorzej pod tym względem sytuacja wygląda właśnie na wsi.

- Ludzie nie potrafią tam zadbać nie tylko o psy, ale również o koty, konie i krowy, które często wałęsają się samopas, powodując rozmaite szkody - mówi komisarz Ewa Żyra.

NIEBEZPIECZEŃSTWO POZOSTAŁO

Zapewnienia o dobrym stanie psów i zobowiązania ich właścicielki do naprawy ogrodzenia nie uspokajają Dariusza Lorenza. Rolnik obawia się nie tylko o bydło. Do jego gospodarstwa często przyjeżdżają goście, których ulubionym miejscem wypoczynku są okoliczne łąki, również te, na których pasą się krowy. Lorenz boi się, że biegające luzem watahy psów skutecznie zniechęcą przyjezdnych do korzystania z jego oferty.

- Do tej pory atakowały tylko bydło. Ale tu przebywają często ludzie z małymi dziećmi. Jeśli zdarzy się nieszczęście, ja będę odpowiedzialny za to, że nie potrafiłem zapewnić im bezpieczeństwa - martwi się Dariusz Lorenz.

Wojciech Kułakowski